- Jak powstaje
kolęda?
- Kolęda ma swoją wielowiekową, niepowtarzalną
tradycję i nie można o niej, tak myślę, inaczej opowiedzieć,
jak sięgając do tej tradycji.
- Ale ja wcale nie
chcę rozmawiać o kolędzie jako o gatunku literackim, który
rządził się, w zależności od epoki, takimi a nie innymi
prawami.
- No tak, kolędy najlepiej jest śpiewać. Czy w domu, w
rodzinie czy w kościele. Ale mnie także interesuje, czym jest
kolęda w tradycji polskiej. Dla mnie jest fascynujące, że
były w historii Polski takie epoki, które miały swoje kolędy.
Kolęda jest to coś niebywale wielkiego i zarazem niebywale
małego. Ileż rzeczy z życia wielu z nas jest rozwiązywanych
tym małym kluczykiem - śpiewem kolęd! Na przykład w XV wieku
kolędą określającą tamten czas była kolęda "Anioł
pasterzom mówił". W XVII wieku jezuici wprowadzili w
Polsce zwyczaj kołysania figurki Dzieciątka Jezus. I po tej
epoce pozostała kolęda "Lulajże Jezuniu", jakby
jedna z barw palety naszej ulubionej formy wyrażania uczuć. A
za tym stoi piękna, siedemnastowieczna tradycja! Był taki
moment w naszych dziejach, gdy Polska straciła niepodległość,
została podzielona między trzy zabory i w okres ten weszła z
naszą największą kolędą "Bóg się rodzi, moc
truchleje". My dzisiaj nie zawsze zastanawiamy się, ile
zawdzięczamy naszym kolędom...
- A "Wśród
nocnej ciszy"?
- Kolęda ta zaczęła powstawać na początku XIX wieku,
ale swą ostateczną wersję zyskała dopiero chyba w 1832 roku.
Jest to zarazem, chciałoby się powiedzieć, kolęda arcypolska
i uniwersalna. Zauważmy, w jakim czasie powstawała: jakich
wyborów musieli dokonywać ludzie w tamtej epoce, przez co
musieli przechodzić, jak się odnajdywać w czasach, w jakich
przyszło im żyć. Kilkanaście lat żyła "w ruchu",
dopisywano do niej zwrotki! Nie zajmowałem się badaniem tego
procesu, ale myślę, że echo wyborów tamtej epoki zawarte jest
w historii tej kolędy. W XIX wieku wielu poetów pisało kolędy
i tak się nieraz działo, że mimo ich wielkiej spuścizny
poetyckiej, czasami z ich twórczości pozostawała w pamięci
pokoleń tylko kolęda...
- Na przykład?
- Choćby Lenartowicz. Był wielkim poetą. Dziś jego
utwory czytane są raczej w wąskich kręgach miłośników
poezji, ale "Mizerna cicha, stajenka licha" - któż z
nas nie zna tej jego kolędy, któż jej nie śpiewa... Czasami
kolęda, na skutek napięć, ciśnienia, naporu historii,
zawężała się do wątków patriotycznych, np. tak działo się
po powstaniu styczniowym, podobnie zdarzało się w latach stanu
wojennego.
- A dzisiaj, kto
dzisiaj pisze kolędy?
- Obracałem się w kręgu kompozytorów, których od wielu
lat fascynowały kolędy. Ale tworzyć je można, nie
natrafiając na bariery i ograniczenia, poza własnymi, w
warunkach wolności. W warunkach wolności, swobody, sztuka nie
spełnia zastępczych funkcji. Dary wolności są nie do
przecenienia. Swobodnie myśląc o wszystkim, co związane jest z
literaturą, można też próbować pisać kolędy.
- Kiedy czytam teksty
Pańskich kolęd mam wrażenie, że jednak nie wyrastają one z
czysto intelektualnego doświadczenia ani z uwarunkowań
geopolityczno-społecznych.
- Do Betlejem zawsze szło się ze wszystkimi
największymi, nierozwiązalnymi troskami. Po nadzieję,
radość, a jednocześnie po ratunek - do Żłóbka w Betlejem.
Pisząc "Moje Betlejem" próbowałem "dokopać
się" poprzez warstwy literackie do tej, gdzie
"płyną" kolędy. Tak to cztery lata temu wraz z
Jackiem Zielińskim i zespołem Skaldowie nagraliśmy kasetę pod
wspomnianym tytułem. Ja sam z najtrudniejszymi,
nierozwiązywalnymi problemami duszy podążam do Betlejem.
- Jak to rozumieć?
- Trochę jest w tym intuicji pisarskiej. Przede wszystkim
tęsknota, owo dobijanie się z wiarą w słowa, że proście, a
będzie wam dane... A również i to, że kolędy, a polskie w
szczególności, jakby przez wieki utworzyły drogę, którą,
jak się wydaje, każdy,z najbardziej zawiłych dróg, może
wrócić do Pana Jezusa. Z najbardziej zawiłych problemów może
dojść do spokoju i radości, i nadziei, do Żłóbka. Do Nocy
Wigilijnej. Kolędy, polskie w szczególności, wszystkim tym,
którzy są na różnych drogach, czy prostych, czy bardzo
pokomplikowanych, przynoszą otuchę, dodają im sił na powrót,
na radość Betlejem, zachęcają do znalezienia w sobie tego
miejsca, gdzie tak pięknie brzmią słowa "Cicha noc,
święta noc"... Warto tego szukać... Szukają wszyscy,
szukam i ja, szukają Skaldowie... "Moje Betlejem" jest
pierwszym krokiem wyrażającym ten sposób myślenia... W
warunkach wolnej Polski takie przedsięwzięcie artystyczne,
takie poszukiwania, niosą ze sobą i tęsknotę duszy, i
wyzwanie, i coś, co nazwałbym czynnikiem integracyjnym:
wpisywaniem współczesnych problemów w ciąg tradycji dawnej
Polski. Przypomina mi się w tym momencie, dawno temu usłyszana
czyjaś wypowiedź: ktoś nazwał krakowskie Łagiewniki, czyli
Sanktuarium Bożego Miłosierdzia - "Betlejem XX
wieku"... I jeszcze jeden przykład tego, co mi nasuwa myśl
o "radosnym Betlejem"... W każdą trzecią niedzielę
miesiąca ok. godz. 16 wylewa się po Mszy świętej z
krakowskiego kościoła Dominikanów tłum wychodzących,
zatrzymujących się na kilkanaście minut przed kościołem.
Radość, powitania, żarty i tych "mocniejszych" i
tych na wózkach. Jest to wyjście ze Mszy św. wspólnot ruchu
"Wiara i Światło"... Każdy przechodzący ulicą
Stolarską, który się zatrzyma, przez chwilę widzi to radosne
nawoływanie się, owe "radosne kroki do Betlejem".
- Wiosną, latem,
jesienią i zimą?
- Przyjaźnię się z Justynką ze wspólnoty "Dzieci
Brata Alberta". Justynka, żartobliwie mówiąc, to osoba,
która zawsze mówi celnie i dobitnie. Ona chciałaby kolędy
śpiewać i słuchać ich przez cały rok. W kręgu jej
przyjaciół powstają poważne i mniej poważne pytania: co
odpowiedzieć Justynce? Ja zaś myślę, że Justynka w ten
sposób, poprzez swe upodobanie, odsłania przed nami przesłanie
zawarte w kolędach.
Rozmawiała
Iwona Budziak
|